Zmieniłam tytuł bloga. Zrobiłam to w lipcu. Byłam w stanie nie nadającym się do życia.
Krok i zadyszka. Zero możliwości wykonywania jakichkolwiek czynności , oprócz podstawowych.
O dziwo , najlepiej czułam się za kierownicą.
Marudziłam rodzinie, aż w końcu poszłam do lekarza bo już nikt nie chciał mnie słuchać.
I .... badanie i panika lekarki, jakieś kłopoty z sercem - jak się potem okazało - powikłania po grypie - skierowania gdzie się da , elektrokardiogram - zły i karetka do szpitala.
I tu powiedziałam - stop - muszę psa odwieźć do domu - Lekarka wpadła w histerię i kazała mi podpisać , że na własną odpowiedzialność i że pojadę potem do szpitala.
Podpisałam , . pojechałam zawieźć Muszkę i na izbę przyjęć . .
Osiem godzin na izbie przyjęć przy tylko 2 innych pacjentach to osobna epopeja, ale nie będę o tym pisać bo nie wolno mi się denerwować :)
Oczywiście odmówiłam pobytu w szpitalu, a na pytanie lekarza czy ktoś mnie odbierze, zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że jestem sama i jakby co, to się po prostu sturlam z górki.
Ale nie było mi do śmiechu.
Podsumowując - w dniu 12 lipca ważyłam 154 kg i po jednej kroplówce spadło mi do 149 kg - ale się nie ekscytowałam bo wiedziałam, że to woda.
Następne dwa tygodnie to powtarzane po kilka razy badania.
Lekarka nie wierzyła , że mam idealne wyniki - a pytania w rodzaju - zawsze miała pani taki niski cholesterol były normalką.
Pogalopowałam też do kardiologa. Miałam skierowanie na cito . Co to oznacza - no wizytę w połowie września, a nie w czerwcu następnego roku.
Jak dotarłam w końcu do specjalisty, to ważyłam znowu 150 kg.
Pan kariolog obejrzał wyniki - skrzywił sie na migotanie przedsionków i arytmię , a reszta wyników wprawiła go w lekkie osłupienie.
Ponieważ wymagałam absolutnej szczerości, a zawsze mówię co myślę, to się dowiedziałam - leczyć to on mnie może i z 15 lat, a potem wyląduję pewnie w domu opieki albo hospicjum, ale jak chcę , żeby mnie wyleczył , no prawie wyleczył, bo pewnych rzeczy nie da się do końca wykasować, to mam schudnąć 70 kg .
A następna wizyta w lutym.
Wróciłam do domu i zaczęłam robić to co wychodziło mi ostatnio najlepiej _ nic nie robić i użalać się nad sobą.
Jedyne co , to przestałam palić, ale mało w tym mojej zasługi, po prostu brakło mi kasy.
Końcem października dotarło do mnie, że dalej się tak nie da.
Doskonale wiedziałam co mam robić , tylko dzień tak przeciekał przez palce.
I znowu brak kasy okazał się najmocniejszym motywatorem.
Mimo moich licznych potknięć i powrotu do palenia na 2 tygodnie , nie zmarnowałam całego czasu.
Teraz ważę 136 kg, czyli co by nie mówić to już 18 kg mniej. Jeśli już mam zadyszkę to rzadko.
A czego mi brak - ano kasy.
Krótko mówiąc - jestem bankrutem.
I nie jest to moja wina tylko naszego systemu emerytalnego. No bo tak . Pracy w mojej aktualnej sytuacji nie znajdę . bo jak sie dobrze czuję przez 2 - 3 dni to potem przez kolejne - niekoniecznie.
Jak zapłacę czynsz, media, telefon to potem albo leki, albo jedzenie. A leki nagle zaczęły mnie kosztować 250 - 300 zł miesięcznie. Póki co muszę je brać, jeść też czasem muszę, więc wybieram. A jak wypadnie coś ekstra do płacenia, to nie mam na jedzenie, albo muszę zadłużać
się na mediach. co oczywiście trzeba zapłacić tak czy inaczej, bo mnie odetną :)
Uczciwie trzeba przyznać, że bez pomocy syna i szwagierki pewnie bym już grzebała w śmietnikach, o ile miała bym siłę
Ale sytuacja podbramkowa powoduje, że staję się zaradna, kreatywna i wracam do realu.
Daleka droga, ale mam cel.
I jeszcze chce mi się chcieć :)
niedziela, 18 listopada 2018
niedziela, 18 marca 2018
i od nowa
No więc tak. Powoli mija pierwszy dzień.
Czyli jak wczoraj rano zobaczyłam na wadze 150.2 kg to w końcu zaskoczyłam. wczoraj wykończyłam wszystkie pokusy czyli
1 jajko,
pół jogurtu bakoma
1 kromkę chleba
ok 50g twarogu
Mąkę schowałam do tyłu szafki
i
dzisiaj zaczęłam -
1/....../2 kropki bo nie wiem czy uda mi się wytrzymać 42 dni.'
Rano ugotowałam zupkę kalarepkową - chociaż czy ja wiem czy to można tak nazwac.
I tak litr wody, 1 duża kalarepa , ćwierć selera, 2 marchewki 1 pietruszka, pół cebuli. mała cukinia, pół żółtej paparyki, pół czerwonej. Garść suszonych pomidorów, tymianek, sól pieprz, troche papryki słodkiej.Łyżkę suszonego lubczyku i to by było na tyle. Gotuje sie pół godzuny a potem "rozdeptuję" tłuczkiem do ziemniaków. Tak nie całkiem. Blendowane mi nie smakuje. Na wierzch zielona pietruszka albo rukola i ćwiartki pomidorków koktajlowych. Starczyło do popołudnia co 3 godziny. W tak zwanym między czasie zjadłam pół jabłka, 1 paprykę czerwoną pociętą na paski lekko posolona , tak do chrupaniai tak samo pół żółtej. No i 1 pomarańcz.
teraz gotuję brukselke , będzie troche na kolacje i na rano zanim zrobie leczo. I to b y było na tyle.
Acha i tak jak za pierwszym razem wylewały się ze mnie hektolitry wody. :)
a dlaczego utyłam przez te 2 miesiące, chociaż jadłam zdrowo , wegetariańsko :)
Bo żarłam a nie jadłam. Nie hamowałam się i pozwalam sobie na kompulsywne ataki głodu , mimo, że doskonale już nad tym panuje.
po prostu mówiłam sobie , a co mi tam , tylko raz , a potem był jeszcze ra i jeszcze raz.
nauczka. Nie ma razów bo potem są kilogramy
Subskrybuj:
Posty (Atom)