niedziela, 18 listopada 2018

najtrudniejszy jest pierwszy krok

Zmieniłam tytuł bloga. Zrobiłam to w lipcu. Byłam w stanie nie nadającym się do życia.
Krok i zadyszka. Zero możliwości wykonywania jakichkolwiek czynności , oprócz podstawowych.
O dziwo , najlepiej czułam się  za kierownicą.
Marudziłam rodzinie, aż w końcu poszłam do lekarza bo już nikt nie chciał mnie słuchać.
I .... badanie i panika lekarki, jakieś kłopoty z sercem  - jak się potem okazało  - powikłania po grypie  -  skierowania gdzie się da , elektrokardiogram  - zły i karetka   do szpitala. 
I tu powiedziałam  -  stop - muszę psa odwieźć do domu  - Lekarka wpadła w histerię i kazała mi podpisać , że na własną odpowiedzialność i że pojadę potem do szpitala. 
Podpisałam , . pojechałam zawieźć Muszkę i na izbę przyjęć .  .
Osiem godzin na izbie przyjęć przy  tylko 2 innych pacjentach to osobna epopeja, ale nie będę o tym pisać bo nie wolno mi się denerwować  :)
Oczywiście odmówiłam pobytu w szpitalu, a na pytanie lekarza czy ktoś mnie odbierze, zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że jestem sama i jakby co, to się po prostu sturlam z górki.
 Ale nie było mi do śmiechu.
Podsumowując - w dniu 12 lipca ważyłam 154 kg i po jednej kroplówce spadło mi do 149 kg - ale się nie ekscytowałam bo wiedziałam, że to woda.
Następne dwa tygodnie to powtarzane po kilka razy badania.
Lekarka nie wierzyła , że mam idealne wyniki - a pytania w rodzaju  - zawsze miała pani taki niski cholesterol były normalką.
 Pogalopowałam też do kardiologa.  Miałam skierowanie na cito  . Co to oznacza  - no wizytę w połowie września, a nie w czerwcu następnego roku. 
Jak dotarłam w końcu do specjalisty, to ważyłam znowu 150 kg.
Pan kariolog obejrzał wyniki - skrzywił sie na migotanie przedsionków i arytmię , a reszta wyników wprawiła go w lekkie osłupienie.
Ponieważ wymagałam absolutnej szczerości, a zawsze mówię co myślę, to się dowiedziałam  -   leczyć to on mnie może i z 15 lat, a potem wyląduję pewnie w domu opieki albo  hospicjum, ale jak chcę , żeby mnie wyleczył , no prawie wyleczył, bo pewnych rzeczy nie da się do końca wykasować,  to mam schudnąć 70 kg . 
A następna wizyta w lutym.
Wróciłam do domu i zaczęłam robić to co wychodziło mi ostatnio najlepiej  _ nic nie robić i użalać się nad sobą.
Jedyne co , to przestałam palić, ale mało w tym mojej zasługi, po prostu brakło mi kasy.
Końcem października dotarło do mnie, że dalej się tak nie da.
Doskonale wiedziałam co mam robić , tylko dzień tak przeciekał przez palce.
 I znowu brak kasy okazał się najmocniejszym motywatorem.
Mimo moich licznych potknięć i powrotu do palenia na 2 tygodnie , nie zmarnowałam całego czasu.
Teraz ważę 136 kg, czyli co by nie mówić to  już 18 kg mniej. Jeśli już mam zadyszkę to rzadko.
A czego mi brak  -  ano  kasy.
 Krótko mówiąc    - jestem bankrutem. 
I nie jest to moja wina tylko naszego systemu emerytalnego.  No bo tak . Pracy w mojej aktualnej sytuacji nie znajdę . bo jak sie dobrze czuję przez 2  - 3 dni to potem przez kolejne - niekoniecznie.
Jak zapłacę  czynsz, media, telefon to potem albo leki, albo jedzenie. A leki nagle zaczęły mnie kosztować 250 - 300 zł miesięcznie. Póki co muszę je brać, jeść też czasem muszę, więc  wybieram. A jak wypadnie coś ekstra do płacenia, to nie mam na jedzenie, albo muszę zadłużać
się na mediach.  co oczywiście trzeba zapłacić tak czy inaczej, bo mnie odetną  :)
Uczciwie trzeba przyznać, że bez pomocy syna i szwagierki pewnie bym już grzebała w śmietnikach, o ile miała bym siłę
Ale  sytuacja podbramkowa powoduje, że staję się zaradna, kreatywna i wracam do realu.
Daleka droga, ale mam cel.
I jeszcze chce mi się chcieć :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz