Napisałam to w czasie przeszłym.
Tyle osiągnęłam ----------------------ha....ha.. w dniu 17.10.2011r.
Nie ma co . Super osiągnięcie. . Chyba jakiś rekord czy cóśśśśśśśśśś.
No bo przy wzroście 164 cm , ważyć 161,4 kg to swego rodzaju wyczyn.
Jak ktoś na mnie patrzył to nie wierzył , że tyle ważę.
Bo jakby nie było widać.
Albo nikomu nie przychodziło do głowy ,że owszem gruba baba , ale góra 120kg.
Wielu znajomych 120kg uważa za kres możliwości utycia. Ale jak się okazuje, nie jest to koniec ludzkich możliwości.
I nie było tak , żebym nie walczyła.
Owszem walczyłam. Nie jadłam słodyczy. Niewiele tłuszczu .
Bez sosów. Nic smażonego.
I raczej mieściłam się w 1100 - 1300 kalorii na dzień . Co przy tej wadze było racją głodową.
I pewnie dlatego nic mi się nie chciało. Zasiadałam przed kompem i kwiliłam cichutko w sieci jaka to ja jestem nieszczęśliwa bo co bym nie robiła to tyję - średnio 200 - 300 gram na tydzień.
I oczywiście muszę ćwiczyć, ale mi się nie chce bo nie mam na nic siły i ochoty.
I czas mi się rozpływał miedzy palcami i nic się nie działo oprócz TYCIA.
Od czasu do czasu szamotnęłam się w którąś stronę i .............dalej nic.
Na szczęście miewam czasem "odpały" ...no takie gwałtowne przypływy energii bez żadnego uzasadnionego powodu.
Świat wtedy różowieje , a mnie się wydaje ,że mogę ABSOLUTNIE WSZYSTKO .
No i na początku października , po 60-tych urodzinach właśnie tak mną miotnęło.
Z okrzykiem na ustach ......Życie zaczyna się po sześćdziesiątce...........rzuciłam się do kom pa i zaczęłam poszukiwania.
Bo wyszło mi , że wszystkiemu winny jest mój metabolizm. Zwolnił prawie do zera. Więc trzeba go ruszyć . Można by ćwiczyć. Ale na razie o tym nie było mowy , bo zwyczajnie mi się nie chciało.
Więc muszę znaleźć dietetyka. Prawdziwego .
Nie taką panienkę po kursach co to płacze nad kilogramem więcej u lali typu BARBI ważącej na co dzień 45kg. Tylko prawdziwego lekarza.
No i widocznie to było właściwa pora na poszukiwania , bo znalazłam.
Dr nauk medycznych od metabolizmu i paru innych ważnych rzeczy związanych z tyciem lub .........chudnięciem.
Pojechałam.
Najpierw mnie zważono, zmierzono.
Potem spowiedź. No dosłownie - prawie 30 minut opowiadania, odpowiadania , wracania do różnych spraw z przeszłości.
Ufffffffffffff
Potem oczywiście pierwsze o co po tym wszystkim zapytałam to o ćwiczenia i już w środku byłam przekonana, że jak mi każą ćwiczyć to znowu nic z tego nie będzie bo mi się nie chce . No i znowu 150 zeta w plecy.
No i zatkało mnie , bo się okazało ,że narazie nie muszę ćwiczyć tylko normalnie żyć bo Pan doktor chce zobaczyć jak sama dieta zadziała a potem powoli pomyślimy , bo moja otyłość olbrzymia nie pozwala na jakieś wygibasy.
Nadzieja zakwitła we mnie bujnym kwieciem. Dostałam dietę- jak mi powiedziano jakieś 2000 kalorii.
I miałam ściśle przestrzegać............tylko proporcji. I nie przekraczać pewnych ilości.
No i ok. Od 17 października przez miesiąc schudłam na trwale 5kg.
Ze śpiewem na ustach poleciłam na wizytę. Jak dla mnie to mogę płacić te 130 zł na miesiąc jak mogę tyle chudnąc.
Przy kolejnej spowiedzi opowiedziałam , że te zaordynowane ilości są dla mnie OLBRZYMIE, nie daję rady tego wszystkiego zjeść. Bo jednak mimo wszystko żołądek miałam skurczony. A tam było parę warunków.
Między innymi to ,że przepisane ilości MUSZĘ zjadać.
Było to potwornie męczące w trakcie jedzenia nie raz wydawało mi się , że nie dam rady wszystkiego zjeść.
Najciekawsze przez ten miesiąc było to , że po raz pierwszy od wielu lat bywałam głodna mimo , jak mi się wydawało potwornych ilości jedzenia.
Dostałam nowa wersję , zmniejszoną do 1700 kalorii .
Następną wizytę mam wyznaczoną na 21 stycznia. . Chudnę dalej systematycznie . Dzisiaj ważę już 150, 6 kg , czyli o prawie 11 kilo mniej.
Pewnie byłoby lepiej , gdyby nie święta i nowy rok.
No nie dałam rady się oprzeć do końca. Popełniłam parę grzechów . No i waga bujnęła się parę razy.
Robię sobie wykres wagi. I wygląda to tak, że w pierwszym miesiącu była linia w dół to dalej jest też w dół , tyle że wygląda to jak piła.
Chudnę dalej
. Zaczynam też powolutku wymachwać odnórzami.
I obiecałam sobie ,że wkleję zdjęcia i skan wydruku wagi pierwszej i kolejnych.
I opiszę ta dietę.
Bo MUSZĘ o tym pisać.
Bo jak piszę to mi łatwiej. W końcu podjęłam walkę z najgorszym z nałogów. I choć mam nieco doświadczenia w walce z nałogami to ta będzie najtrudniejsza.
Pisywałam na Vitalii, ale w końcowym efekcie , przynajmniej mnie, niewiele ma ten portal do zaoferowania. Za wyjątkiem paru przyjaźni , które tam nawiązałam.
Potrzebuję kontaktu z właściwymi specjalistami w realu.
Ale też muszę wywalać co mi w duszy buczy , bo wtedy jest mi łatwiej samą siebie zrozumieć. Samą siebie przypilnować w dotrzymywaniu danej samej sobie obietnicy.
Więc piszę
oj, uryczałam się jak dziecię! ja od grudnia jestem znów na vitalii i podjęłam kolejną próbę walki o siebie i swoje zdrowie. często myślałam co tam u Ciebie, bo na V rzadko bywasz... super, że jesteś tutaj- napewno będę zaglądać! pozdrowionka i uściski!
OdpowiedzUsuńbeti